Tyle rąk - młodych, mocnych, twórczych, ale ręce sprzątaczek -
ściskam je inaczej:
skwapliwie, naprędce,
jakbym przepraszał.
W moich lekkich i gładkich
nie ulżę szorstkim od szorowania,
ciężkim od codziennego grzebania w ziemi.
Tylko się kłaniam
spuszczonymi powiekami:
"Moja praca czeka na mnie..."
Nie pytajcie, kiedy się odmieni
wasza,
witajcie się ze mną,
śpieszę się po nic...
I ujmę poprzez gruz tych dłoni
świętą pamięć spękanych rąk matki
obcujących już na zawsze z ziemią.
Starcy o zgiętych kolanach,
mali ślepcy szukający białą laską świata,
ludzie,
którym socjalizm, kiedy niesie radość,
to dar śród silnych najcenniejszy, rzadki:
radość z radości innych,
ludzie o przypadłych latach,
ludzie bezsilni...
Myślę o was w ostatnim dniu roku,
kiedy chory wlokę się po grudzie,
w dniu skorym do mijania, w już-już przeszłym czasie,
w zadymce, w białej zimowej gorączce,
z płatkiem śniegu topniejącym w oku.
Ciężko mi iść,
potykam się,
jakby mnie wypierała przestrzeń.
Ledwie widoczne, niskie słońce
jak liść
opada z dnia na wietrze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz